Planowany na 6:00 wyjazd przesunął się na 7:00 ze względu, że Kama zaspała :)
Wyjeżdżamy naszą niezniszczalną czerwoną Corsą. Prowadzimy na zmianę z Kasią. Autostradą prowadzi się super, niewspominając o autostradzie w Niemczech.
Nie obyło się bez przygód.
Dojeżdżając już do samego Berlina zatrzymałyśmy się na stacji, by kupić dokładną mapę. Przy okazji zatrzasnęłyśmy kluczyki w samochodzie :) Miałyśmy szczęście, że była to duża stacja Shella razem z warsztatem i ratujący nam życie mechanik, z którym dogadałyśmy się po niemiecko-angielko-polsko-migowo otworzył tam samochód przy pomocy deseczki i drucika. Wielkie dzięki. Dostał bomboniere Merci. Bo € od nas nie przyjął.
Dotarłyśmy na miejsce, poleciałyśmy prędko do metra, byleby zobaczyć cokolwiek.
Koncert fantastyczny. Nie do opisania.
Od razu po koncercie próbowałyśmy wydobyć się z Berlina i wrócić do Polski. Pojawił się mały problem, gdyż Niemcy nie pomyśleli troszkę przy oznakowaniu wyjazdu na autostradę. Wokół Berlina jest tzw. "pierścień berliński" - autostrada, i jeden odcinek, który łączy pierścień z autostradą główną, którą można jechać w stronę Frankfurtu (tak jak chciałyśmy) lub w stronę Magdeburga. Jednak wjazd na pierścień i ten odcinek oznaczony jest jako tylko wyjazd na Magdeburg, który w rzeczywistości jest też wyjazdem na Frankfurt. Po godzinie kręcenia do tego doszłyśmy i o 8 rano byłyśmy z powrotem w Warszawie.